Recenzja filmu

Josie i kociaki (2001)
Deborah Kaplan
Harry Elfont
Rachael Leigh Cook
Tara Reid

Narodziny gwiazdy

<a href="fbinfo.xml?aa=30627" class="text"><b>"Josie i kociaki"</b></a>, film, który właśnie wchodzi na nasze ekrany, to ekranizacja popularnego w latach 60. i 70. w USA komiksu wydawanego przez
"Josie i kociaki", film, który właśnie wchodzi na nasze ekrany, to ekranizacja popularnego w latach 60. i 70. w USA komiksu wydawanego przez Archie Comics. Jego bohaterkami były trzy dziewczyny: Josie, Melody i Val, które tworzyły rockowy zespół "Josie i kociaki". Cykl ten doczekał się jeszcze w latach 70. animowanej serii, której producentem była wytwórnia Hanna-Barbera, ale od tamtego czasu pozostawał prawie zapomniany. Dopiero teraz, prawie 40 lat od czasu ukazania się pierwszego zeszytu opisującego przygody Josie i kociaków, zdecydowano się jednak na nakręcenie na podstawie komiksu filmu aktorskiego, filmu, który ku mojemu zaskoczeniu, okazał się całkiem przyzwoitym obrazem adresowanym (raczej) do młodszego widza. Akcja filmu rozpoczyna się w momencie, gdy do miasteczka Riverdale przybywa Wyatt Frame, łowca talentów pracujący dla olbrzymiej korporacji MegaRecords. Na swojej drodze (dosłownie) spotyka on Josie i jej koleżanki, którym z miejsca proponuje lukratywny kontrakt. Dziewczęta oczywiście zgadzają i z małego miasteczka przeprowadzają się do ogromnej metropolii, gdzie zamieszkują w kosztownych apartamentach. W przeciągu tygodnia od czasy wydania pierwszego singla "Josie i kociaki" staje się najpopularniejszym zespołem Ameryki. Jednak, jak się szybko okazuje, szefowa MegaRecords, demoniczna Fiona, potrzebuje zespołu nie tylko po to, żeby nagrywał on przeboje, ale również po to by móc w ich utworach przemycać podprogowe reklamy zachęcające do kupowania produkowanych przez nią ubrań, kosmetyków, gadżetów etc. Co więcej, jej zdaniem sama Josie wystarczy do tego celu i postanawia pozbyć się jej koleżanek... Jak się zapewne wszyscy domyślają film kończy się szczęśliwie, prawdziwa miłość zwyciężą a dziesiątki tysięcy nieświadomych niczego młodych ludzi uwalnia się podprogowych sugestii i zaczyna samodzielnie myśleć oraz decydować o sobie. Fabuła obrazu nie jest jednak tak banalna, jak by się mogło na pierwszy rzut oka wydawać. Jest w filmie bowiem mnóstwo ukrytych "smaczków", które mnie przynajmniej serdecznie rozbawiły. No bo, czyż można się nie śmiać, kiedy oglądamy występ zespołu "Dujour" śpiewającego w swojej piosence "Jestem kochankiem z zaplecza, zajdę cię od tyłu". Cały tekst ich utworu jest zresztą doskonałym, moim zdaniem, pastiszem kiczowatych pioseneczek wykonywanych przez "gwiazdy" w stylu Backstreet Boys czy N'Sync. Dalej też jest sympatycznie. Śledząc losy kariery "Josie i kociaków" widzimy, oczywiście w krzywym zwierciadle, jak nieznane wcześniej dziewczyny w kilka dni stają się idolami milionów młodych ludzi. Co więcej, zespół, dzięki intensywnej promocji MegaRecords, staje się popularny jeszcze przed wydaniem swojego pierwszego singla. Jednak "Josie i kociaki" to nie film rozrachunkowy z przemysłem rozrywkowym, lecz familijna komedia dla wszystkich tych, którzy od kina zbyt wiele nie wymagają, zatem, z góry uprzedzam, że przez większą część czasu bawić nas będą żarty raczej na niskim poziomie, wśród których poczesne miejsce zajmują gagi z nierozgarniętą Melody w roli głównej swoim zachowaniem przypominającą Phoebe, bohaterkę sitcomu "Przyjaciele". Na największą uwagę w całym obrazie zasługuje, moim zdaniem, Alan Cumming, uznany aktor filmowy i teatralny, który w "Josie i kociaki" wciela się powstać Wyatta Frame'a, łowcę talentów z MegaRecords. Jego rola jest zdecydowania najlepsza ze wszystkich kreacji aktorskich w obrazie. Osobiście jestem ogromnym wielbicielem jego talentu i wierzę, że za kilka lat zobaczę go na podium z Oscarem w ręku. O "Josie i kociakach" nie sposób pisać z pominięciem muzyki ilustrującej film. Obraz, co już wiemy, opowiada historię zespołu zatem specjalnie dla potrzeb filmu skomponowano kilka piosenek, które Josie i jej koleżanki wykonują w trakcie swoich prób i koncertów. Oczywiście utwory te to kawałki, które, zdaniem twórców, powinny spodobać się większości. Repertuar "Josie i kociaków" składa się bowiem i z zagranego punkowymi riffami popowego utworu "Three Small Words", jak i z ballad, czy kompozycji wręcz rockowych. Większość piosenek wkomponowuje jednak się w modny obecnie w USA nurt piosenek popowych, ale zagranych z punkowym zacięciem. "Josie i kociaki" to, jak napisałem we wstępie, film sympatyczny, który ogląda się lekko, łatwo i przyjemnie, ma on jednak jedną, niewielką co prawda, wadę. Mianowicie nie wiadomo za bardzo do kogo obraz ten jest adresowany. Obiektywnie rzecz biorąc fabularnie doskonale się on nadaje dla młodych ludzi w wieku do lat 15, jednakowoż spora część żartów zawartych w filmie przeznaczonych jest dla widzów starszych, których obraz może po prostu znudzić. W tej sytuacji sugeruję aby "Josie i kociaków" obejrzeć sobie raczej w wolnej chwili na wideo. Można wtedy usiąść razem z młodszą siostrą, rodzicami, dziewczyną i z kim tylko dusza zapragnie a koszt projekcji będzie znacznie niższy od kinowej.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones